On to najzręczniéj prowadzi żołnierza
I lancą włada i działo wymierza,
Miecz jego w boju głów tysiące zmiata,
Alp mu na imię — z wiary, apostata.
Z świetnego niegdyś szczepu on pochodził,
W swéj się ojczyźnie — w Wenecyi zrodził,
Lecz gdy go za jéj wygnano granice,
Podniósł przeciw niéj tę same prawicę,
Którą do boju wprawiali ziomkowie,
I odtąd turban na swéj nosi głowie.
Po licznych zmianach całe państwo greckie
Przeszło z Koryntem pod prawo weneckie,
I teraz widzą tu pod mury temi
Wspólnych swych wrogów — widzą Alpa z niemi,
Alpa, co w takim zaciął się zapale
Młodych zaprzańców gorejącym szale,
Że ciągle w swojéj obrażonéj dumie
I mścić się tylko i w krwi broczyć umie.
Nie — już téj, co się dumnie — wolną — mniema,
Nie — już dlań staréj Wenecyi nie ma!
Miał on w niéj wrogów swego szczęścia, chwały,
Co bezimienną skargę nań podały,
Skargę — wśród nocy — w Lwiéj paszczy złożoną,
A któréj nie mógł swoją zbić obroną.
Dciekł on wcześnie i z życiem się schronił,
Lecz na to, by je późniéj w wojnach trwonił
I swéj ojczyźnie dowiódł straty męża,
Co wszystkich zwalczył, co sam krzyż zwycięża,
Świetne księżyca stwierdza panowanie
I lub się zemści, lub téż żyć przestanie.
Ten sam — co późniéj w karłowickiéj klęsce
Padłszy, własnego uwiecznił zwycięzcę.
Co poległ na tych polach krwią okrytych
Pierwszy z walczących, ostatni z zabitych,