Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy tysiąc myśli plącze się i miesza,
A wszystkie dręczą, żadna nie pociesza?
Gdy sercem coraz szarpią czucia nowe,
A ból ich ustom odbiera wymowę?..
Któż to wysłowi? Pod takiém brzemieniem
Dusza Konrada łamie się z cierpieniem;
Aż zda się czułość straconéj na świecie
W serce mu weszła, i płakał jak dziecię!...
Słabość to tylko, nie pociecha była,
Wydała boleść, ulgi nie sprawiła.
Nikt łez nie widział, i w téj nawet porze
Przy świadku z serca nie wyszłyby może.
Sam je wnet otarł; znów długo spoglądał,
Wyszedł, pociechy ni szukał, ni żądał.
Czy słońce wejdzie, ciemny mu blask słońca;
Czy noc zapadnie, noc jego bez końca!
Niéma ciemnoty, jak smutku pomroka,
Niéma ślepoty, jak ponurość oka,
Co na nic patrzéć nie chce, i unika,
I idzie w ciemność, ach! bez przewodnika!

XXIII.

Serce w nim było tkliwe: lecz skrzywdzone,
Strute zbyt wcześnie, zbyt długo drażnione,
Poszło ku złemu; czucia były czyste,
Lecz jako rosy krople przezroczyste,
W głębi grot zimnych, niedostępnych słońcu,
Ścięły się, skrzepły, skamieniały w końcu.
Grom kruszy skały: serce w nim jak skała,
Śmierć je Medory jak piorun strzaskała.
W cieniu się skały jeden kwiat rozwijał,
Cień groźny innym, jemu służył, sprzyjał;
Nadeszła burza, grom zniszczył od razu
Lilii piękność i wytrwałość głazu.
Żadnego liścia nie zostało z kwiatu,
By jego życie, śmierć przypomniéć światu;
A strzaskanego głazu zimne szczątki
Leżą, już tylko grobowe pamiątki! —