Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pędzi, grzmi, tętni, cały step przelata,
Jakby chciał witać nieznanego brata.
Widok ten chwilę krzepi go i cieszy,
Zrywa się niby i, choć słabo, śpieszy, —

670 
Sili się, cichem rżeniem odpowiada,

Chwieje się — plącze — i nakoniec pada.
»Leży i dyszy, z okiem już zmartwiałem,
Z stęgłem, bezwładnem, kurzącem się ciałem.[1]
Skończył już bieg swój, pierwszy i ostatni.

675 
Przybiegłe stada patrzą na zgon bratni:

Dziwi je moja postać rozciągnięta
I krwawe, z koniem wiążące mię pęta,
Patrzą się, — stoją, — trwożnem mierzą okiem,[2]
Wietrzą — strachliwym przebiegają krokiem,

680 
To się przybliżą, to znów pierzchną społem,

To wkońcu wielkiem oblatują kołem,
Aż wreszcie nagły na nie postrach pada:
Pędzą za jednym, jakby królem stada,
Który tak kruczą maścią lśni się cały,

685 
Że jej nie plami i jeden włos biały.

Pienią się — chrapią — rżą — od trupa stronią,
Płoszą — pierzchają — i po lasach chronią.
»Sam odtąd, z wszelkiej nadziei wyzuty
Zostałem w stepie — do trupa przykuty.

690 
Leżał podemną, zimnem, martwem ciałem,

Któremu wreszcie już ciężyć przestałem.
Długom się z wspólnych nam więzów wydzierał,
Teraz z nim leżał, — na zmarłym umierał.
Nigdym nie myślał, że w tak strasznej doli

695 
Bóg jeszcze jutra dożyć mi dozwoli.

Tak przez dzień cały z memi leżąc pęty,
Każdą godziną jak głazem ciśnięty,

  1. w. 673. stęgłem — tężejącem, martwiejącem.
  2. w. 678—9. W oryg.: »stają, zrywają się, wietrzą w powietrzu, przebiegają galopem tu i tam«. Ani słowa niema o obawie, i Byron, który był wielkim wielbicielem koni, nie napisałby ani jednego słowa o bojaźliwości konia.