Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i spokojnie, z uczuciem wyższości, przyglądając się spienionej, białej zatoce.
Cóż ją obchodziły dąsy morza czy nawet jego wściekłość?
Była ponad tem wszystkiem. Gdy tu pobyt stanie się niemożliwy, pojedzie na Riwierę, wreszcie wróci do Warszawy. Boże, ileż hałasu o tę jedną — drugą wioskę rybacką z garścią źle mówiących po polsku, zniemczonych rybaków i ciemnych rybaczek! I ta odrobina morza, jak słyszała, ledwie że słonawego! Cóż to wszystko znaczy wobec Ostendy, Cannes, Biarritz lub Lido!... I w dodatku brak jakiegokolwiek komfortu, najprymitywniejszych wygód. Ludzie, sypiający od dzieciństwa na materacach, mają naraz sypiać na sianie czy na siennikach wypchanych trawą morską!
Pani Łucja zgasiła papierosa, rzuciła go i znów zaczęła się przyglądać zatoce.
Zimno!
Z pewnym niepokojem pomyślała, że za kilka już dni odejdą ostatnie pociągi sezonowe i półwysep zostanie odcięty od świata. Bo cóż to za połączenie — w każdą stronę jeden pociąg dziennie i to w najniewygodniejszej porze! Boże broń nagłego zasłabnięcia lub jakiegoś nieszczęścia, bo doprawdy niewiadomo byłoby co począć. A i ta kolej to zasługa Polski! Ładnie tu Niemcy przed wojną gospodarowali. I co tu robić, gdy sezon się skończy!
A przecie niektórzy — zachwycają się —...
Pan Tomasz, tak, ten jest wciąż w siódmem niebie.
Zapaliła nowego papierosa i zamyśliła się głęboko. Jego postępowanie stało się w ostatnich dniach niezrozumiałe. Uderza w tony niezwykłe, niepospolite, zdaje się czasem, jak gdyby miał zamiar apostołować... Nie byłoby w tem nic złego, salony apostołów uznają i cenią, popierają, nawet same nieraz apostołują!... Ostatecznie każdy prawdziwy mężczyzna ma swój okres

82