Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jo, jo! Jakby chciał! — potwierdzał Edward Kunsztowny. — Tylko — czy będzie chciał. Bo jemu tu smutliwie, bialkę z dzieckiem w Gdańsku zostawił. Żeby robotę miał pewną, toby został, bialka mogłaby z dzieckiem przyjechać.
— Brekuje!
— Jo, brekuje! Ale Puszka też brekuje, a jaki kunsztowny! Prawdziwy szewiec zawsze brekuje. To od myślenia przychodzi. A jakaby to dla wioski była era, gdyby tu zamieszkał taki uczony szewiec! Taka to jest zacha, osobliwie!
— To jest prawda! — odpowiedział rybak. — Era byłaby wielka. Z całego półwyspu chodziliby ludzie do niego jak na odpust! Zobaczymy! Może to się da zrobić.

Lato się kończy...

Mimo że lato było bardzo piękne, słońce mocne a woda jeszcze ciepła, letnicy zaczęli zmykać, bo okres urlopów już się skończył. Wszędzie pakowano, likwidowano rachunki i żegnano się serdecznie, a młodzież rybacka zacierała z radości ręce na myśl o złotówkach, które się posypią za przenoszenie na stację kufrów i walizek. W sercach letników, z żalem rozstających się z morzem, budziła się równocześnie tęsknota do lądu, mnogich jego ułatwień i wygód, a rybacy cieszyli się, iż po gwarnym sezonie będą mogli trochę odetchnąć.
Ruch wszędzie był gorączkowy. Niejeden letnik w ostatniej chwili pisał gospodarzowi swemu podanie do władz, w którego skuteczność sam nie wierzył. Inny solennie obiecywał swe wstawiennictwo w ministerstwie w sprawie bezzwrotnej pożyczki na zakupno kutra lub na przebudowę domu. Panie, które rybacz-

70