Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lądowy człowiek powiedziałby sobie poprostu:
— Pójdę, przestrzegę panienki, wytłumaczę im, żeby się w tem miejscu nie kąpały, i już.
Potem poszedłszy spokojnie dalej, wstąpiłby gdzieś na kawę, czy coś podobnego, załatwiłby jakieś swoje interesy i wróciłby spokojnie do domu, wiedząc, że ma czas, bo panienki kąpały się zwykle dopiero po dziewiątej.
Ale rybak myśli inaczej. Przyzwyczajony do liczenia się ze wszystkiemi okolicznościami, wszystkiemi możliwościami i przypadkami, ma bardzo daleki widnokrąg, a co za tem idzie, rozumie doskonale trudność najwłaściwszego postąpienia połączoną z koniecznością szybkiej decyzji. Człowiek lądowy może postąpić właściwie lub zbłądzić, a potem błąd naprawić — człowiek morza, zbłądziwszy — ginie, a nie ma czasu długo rozmyślać nad tem, co zrobić.
— Iść do domu, przestrzec panienki? — myśli Zolojka.
Mogły już wyjść. Może się z niemi rozminąć. Mogą wyjść, zanim się z nimi rozmówi. Może ją neńka czemś zająć, tak, że nie będzie miała czasu.
Czekać tu, przy tych kulach? Mogą przypadkiem kąpać się gdzie indziej, w miejscu jeszcze gorszem! A potem, jeśli się co złego stanie, to ona będzie winna, ona... Bo ona pomyślała.
Ogłuchła, zaniewidziała, zwróciła się cała w głąb, słuchając „głosu” — a potem szybko poszła ku domowi.
Gdy zgrzana i zdyszana weszła do ich pokoju, były dopiero napół ubrane.
Odetchnęła.
— Gdzieś ty była, Zolojko? Taka czerwona, zmęczona! Wyjeżdżałaś na węgorze?
— Nei!
Mówić nie mogła, potrząsała tylko głową i uśmiechała się do nich swemi dobremi, jasnemi oczami.

50