Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Poranek po burzy.

Burza trwała krótko i już rano ucichła.
Była to tylko mała przygrywka, przypadkowa improwizacja, zabawa bez znaczenia i następstw. Zresztą na morzu wszystko zwykle bezustannie się zmienia.
To też, gdy Zolojka rano wstała, dzień był pogodny i piękny.
— Będzie dziś ciepło! — rzekł jej na powitanie ojciec. — Zdrowa już jesteś?
Zaczerwieniła się i nic nie odpowiedziała, bo wstyd jej było tych przypadłości. Narąbała drzew, zapaliła w piecu, nastawiła śniadanie i surowo przykazawszy ojcu pilnować mleka, pobiegła do kościoła, a potem na „górę” czyli nadmorski wał wydmowy za „Smątarzową drogą”, odwieczne stanowisko obserwacyjne rybaków z tego kantu wioski. Stojąc na tem samem miejscu, z którego pradziadowie jej obserwowali hanzeatyckie i holenderskie karawelle, galeony, galery i statki towarowe, a skąd teraz widać było parowce idące do Gdańska, dziewczyna wytężonym wzrokiem wpatrywała się w morze i rozglądała się po strądzie, ciekawa zmian, spowodowanych burzą.
Na pierwszy rzut oka wszystko było, jak zwykle. Zniknęły wprawdzie z morza przybrzeżne linki żaków, które teraz suszyły się rozwieszone na palach pod „górami”, na białej plaży niedaleko zoloju świeciły jak oka w pawich piórkach liczne firbeki czyli nadbrzeżne kałuże, plaża była trochę zryta i stwardniała od wody, lecz zresztą zmian żadnych nie było. Ale z „grzebienia”, to jest owych przecinających się krzywych linij powstałych na piasku po falach, Zolojka poznała, iż morze tej nocy „preszcyło” mocno i dochodziło aż do gór. Dlatego zbadawszy strąd, z niepokojem zaczęła znów przyglądać się morzu.
Było ciche, pięknie zielone, promienne, woda była, według wyrażenia rybaków „jak olejwa”, ledwie prze-

48