Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ni — czego rząd nie uwzględnia) bo go na to stać, i bez noża naszego przemysłowca zarżnie. Społeczeństwo mało interesuje się tą walką karła z olbrzymem, bo cóż znaczy nasz półwysep wobec Gdańska! A jednak, mimo iż nasz przemysł rybny jest w porównaniu z gdańskim znikomy, on tę walkę podjął i prowadzi ją w najniekorzystniejszych dla siebie warunkach.
Gdańsk, dawny pan półwyspu, widzi to i zwalcza wszelkie nasze usiłowania najbrutalniejszemi sposobami. Jest jednak nadzieja, że po należytem uporządkowaniu przez rząd stosunków na wybrzeżu ta walka przybierze inne kulturalniejsze formy. W każdym razie przemysłowcy nasi osiągną choć tyle, że ich łatwo psujący się towar nie będzie traktowany jak gwoździe, mogące tygodniami leżeć na bocznych stacjach, lecz jak ryba, która ma być czem prędzej odstawiona na miejsce przeznaczenia.

Zakończenie.

Życie rozwija się na półwyspie z roku na rok. Prawda, z roku na rok wzrastają też ceny. Niepodobna wyobrazić sobie, aby rybacy mogli już dziś wyżyć wyłącznie z rybołówstwa. Z drugiej strony morze jest nam też potrzebne na letniska, więc nic dziwnego, że hotelarstwo na półwyspie wzrasta. Musi wzrastać.
Jednakowoż:
Nie łudząc się, trzeba sobie powiedzieć, że półwysep i wybrzeża naszego morza co do piękności położenia, życia, ruchu, dawnych zabytków i różnych innych przyrodzonych atrakcyj letniskowych nie mogą się równać z morzami innych krajów. Nasze morze jest w gruncie rzeczy smętne i bynajmniej wesoło nie nastraja, a klimat bywa w lecie nierzadko szorstki,

330