Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale powietrze tak od nich grało i śpiewało, tak szumiało melodyjnie, jak gdyby harfa Eola załkała... Nisko nad falami poleciały cudne ptaki daleko, na inne morze.
Było w tym widoku coś tak chwytającego za serce, tak potężnego i tkliwego zarazem, że kto tylko był na strądzie, ten zaniechał swej pracy i stał zachwycony, zamyślony, tęsknie patrząc za odlatującemi ptakami.
Jak gdyby odlatywała dusza morza.

Przedwiośnie.

Przedwiośnie bez trudności wtargnęło na półwysep, mimo że zima siedziała na nim mocno i ani myślała ustępować bez boju. Wiedziano, że słońce zwycięży, zanim jednak to się stało, zimne wiatry i śnieżyce smagały biedne wioski rybackie, a na dusze ludzkie znów zaczął padać wielki, bolesny cień — bo oto zbliżał się Wielki Tydzień, a z nim rozpamiętywanie Męki Pańskiej, rachunek sumienia, grzechami obciążonego, akt skruchy i wreszcie straszna spowiedź w strwożonem oczekiwaniu — odpuści czy nie odpuści?...
W mieście czas ten dla najreligijniejszych ludzi, najsubtelniej i z całem wżywaniem się medytujących nad Męką Pańską, ma przecie dużo uroku i poezji. Do szlachetnej egzaltacji wiele pomaga wpływ krasomówstwa, wzniosłej architektury kościelniej, piękna muzyka organów, cała podniosła atmosfera tego okresu, przesiąknięta poezją i najwyższą sztuką. A potem po przedświątecznem sprzątaniu myśl zwraca się ku rzeczom wielce ziemskim, lecz bardzo miłym — ku smacznym wędlinom, okazałym tortom, sosom, winom i przyozdobieniu suto zastawionego stołu.
Rybacy tych uciech nie znają. Ściśle poszcząc przez cały wielki post, umartwieniami przygotowują się do Wielkiego Tygodnia, podczas którego znika ze stołu

274