Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

plecione ogony, a na piasku był szpur od malutkich nóżek!
Jo, ale co było na strądzie? Jedni składali niewody, powoli, ale dokładnie, gdy drudzy już je ciągnęli. Bat laskornowy brał cały lodzing laskornowy i wyjeżdżał na morze, gdzie wydawał niewód. Gdy już drugie jego skrzydło było wydane, dawano z łodzi wymachiwaniem wiosła znak pozostałym na strądzie, aby zaczynali ciągnąć, gdyż liny od drugiego skrzydła ciągnął bat, idący prostopadle ku brzegowi. Wówczas ci, co byli na strądzie, wplatali się w niewód. Zamknąwszy na biodrach drewniane szelki, do których był przywiązany sznur z drewnianym guzikiem, zarzucali go tak, że wiązał się w pętlę, i ciągnęli, mając sznur albo na prawem ramieniu, albo tak, że musieli iść tyłem.
Tomasz wplótł się też w ten żywy łańcuch i ciągnął, wbijając nogi w piasek, lub też wisząc u sznura, który mu się boleśnie wpijał w ramię.
Kto doszedł do gór, ten się odpinał i szedł ku zolojowi, gdzie się znowu do sznura niewodu przyczepiał. A potem brnął w rozdeptanym piasku, mając przed oczami albo wał piaszczysty i plecy swego poprzednika, albo ruchomą, świecącą powierzchnię morza, chmurki na horyzoncie i czasem przelatujące nad wodami mewy.
Niemało razy trzeba się było wprzęgać, stuknąwszy nosem w góry, niejednemu dobrze sznur wgryzł się w ramię, zanim wreszcie wyciągnięto na brzeg osiemset sążni lejpra i skrzydła niewodu. Wreszcie zakołysała się i zaczęła skakać na przybrzeżnej rewie beczka, oznaczająca miejsce, w którem znajdowała się matnia, a wkrótce potem wynurzył się z wody sam sietny wór ze spodziewaną zdobyczą. W tej chwili dwóch rybaków w wysokich skorzniach nieprzemakalnych weszło w wodę i zaczęło przydeptywać skrzydła niewodu, aby ryby nie mogły się przemknąć pod niemi.

270