Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dział, że dom nie jest twój jak ty chciałaś, tylko żony i jej siostry... Tak jest, sprawiedliwie... A teraz możesz w tym domu mieszkać dalej.
Tu Edward z przyjemnością pomyślał, że na polu jest „norda” i mrozik a w pokoju ciepło, on zaś syty, leży na pierzynie i grzeje się po wycieczce do lasu, krowę ma i świnię zabitą. I nie jakaś wyższa szlachetność, lecz zwykła ludzkość przemówiła przez niego, gdy rzekł:
— Jo, osobliwie, każdy człowiek musi doch mieć dach nad głową!
To rzekłszy — chrapnął.
Edwardowa bez szemrania wyrok ten uznała i kuzynka, jeszcze raz napojona kawą, z radością w sercu powędrowała do Chałup.
Koło południa Edward wstał i poziewając potężnie wyszedł przed dom.
Stał, przyglądając się, jak chorągiewka na wieży kościelnej fruwa i kombinując wiatr, trochę przytem znudzony, jako że żona poszła odprowadzić kuzynkę, skutkiem czego nie miał z kim mówić.
Stojąc tak przed swym budynkiem i czekając na sposobność pogawędki, trochę nieswój i nie w humorze, z przyjemnością przyglądał się igraszkom Morzka, kundysa, który mu został po letnikach. Pieska tego, nieznośnego, łaciatego zarozumialca, bardzo lubiał i choć na niego często krzyczał, a nieraz zabierał się do bicia, w rzeczywistości do tego stopnia podziwiał jego odwagę i zuchwalstwo, że mu na wszystko pozwalał.
Tak więc nie bez przyjemności przyglądał się figlom Morzka z Erykiem, gdy nagle ujrzał coś, co serce jego napełniło zgrozą.
Oto mały Eryk, który również bardzo Morzka kochał, bawił się z nim tak, że drażniąc go, podsuwał mu pod pysk swą czapkę, a gdy pies wbił w nią zęby, Eryk szarpał nią i wydzierał mu ją ku wielkiemu za-

216