Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kułak rzucił okiem na stos kip pod ścianą i zmarszczył brwi.
Ale tu wmieszała się do rozmowy Zolojka.
— To jest masa ryb? — odezwała się, patrząc na Tomasza ze zdziwieniem. — U pana Kułaka nieraz wszystkie ściany były tak kipami obstawione...
— Jo! — ożywił się Kułak. — To nic nie jest! Żebyś widział, co się tu podczas sezonu dzieje! Włosy człowiekowi dębem na głowie stają, jak widzi te straszne kupy ryb. Jo, dawaj, dawaj! — zawołał do nadchodzących z niecką rybaków. — Ile macie centnarów — wszyscy do kupy?... Pięćdziesiąt będzie?
— Może będzie!
— Powiedz, że ja wezmę wszystko...
— Naturalnie, bierz! — pochwalił Tomasz. — Jutro niedziela, szproty mogą być dopiero w poniedziałek po południu, a kto wie, co się do tego czasu stanie...
— Biorę czterdzieści centnarów! — wykrzyknął Kułak. — Dziesięć centnarów muszę zostawić, bo konkurencja byłaby na mnie wściekła. Rozpoczynam dziś oficjalnie sezon szprotów. Natychmiast wysyłam depesze: — Są bretlindzi!
Zolojka wróciła do roboty.
Tak się zaczęła ta szprotowa kampanja, którą Kułak długo pamiętał, bo ją z kretesem przerżnął, czego w tej chwili nawet nie przeczuwał.
Zanotujemy jednak te klęski, abyśmy wiedzieli, jak to było i jak nieszczęśliwie Kułak grał w ruletę, zwaną Małem Morzem.
Pierwszy raz przegrał, przedwcześnie wypuszczając owych szesnaście centnarów, złapanych na strądzie. Stracił przez nie fląderki.
Drugą stawką było czterdzieści centnarów, zakupionych obecnie, przyczem Kułak rozumował tak:
— W sobotę do dwunastej w nocy wyrobię część, którą w niedzielę rano wyślę. Zacznę pracować w nocy z niedzieli na poniedziałek.

205