Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chłopak okrętowy... Zwykły chłopak okrętowy. — A jak potem przyjechali po latach, to ten chłopak okrętowy miał miljony, okropnie dużo ferm z nieprzeliczonemi stadami owiec i całe statki wełny wysyłał do Europy. — Jo, pojedzie do Australji.
Ale musi mieć tyle pieniędzy, żeby się choć do Hamburga dostać...
O, jak kłuje...
Źle kraść, grzech... Tatka okradać, brata, siostrę... Ale to tylko ten jeden raz... aby się do Hamburga dostać... Potem — niech już mówią, co chcą, niech na niego choćby kanteczki śpiewają — ani kraść już więcej nie będzie, ani tu nigdy nie zajrzy...
Etta nie mówi nic. Patrzy, rozmyśla, — czemu jej na brata zwracano uwagę? Nawet Kułak coś mówił, a on wie, bo po nocy chodzi... Afpasowała, jak przychodził w nocy do domu — czasem czuć było wódkę, ale wiedziała, że brat nie pije... Wieczorami gdzieś chodził, wracał późno... Nie mogła za nim w nocy chodzić...
Więc milczy, a tylko od czasu do czasu spogląda w stronę pieca, za którym siedzi brat, i myśli:
— To so wszetko najdzie przy wymiotaniu!
Cichy warkot kołowrotka usypia. Choć oczy się nie kleją, słodka niemoc pęta członki, a myśli drzemią.
Znowu ten kaszel z głębi płuc.
— Józk, czy ci co nie fela? — pyta matka.
— Nei, neńko! Perżno zaziębły jestem!
Cisza.
Tylko kołowrotek pomrukuje, jak kot.


Późną jesienią lub w zimie, gdy wczesnym wieczorem zimowym w chatach rybackich zapłoną światełka i zwykłe roboty domowe są ukończone, wszędzie na stołach pojawiają się żaki, misternie i cierpliwie dzierż-

194