Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zgiełk wieku naszego! — uśmiechnął się Tomasz pobłażliwie. — Ale teraz muszę śpieszyć, zanim słońce zanadto palić zacznie — użyć „kąpsidla”.
— Czego? — zdziwiła się pani Łucja.
— Kąpieli — śmiał się Tomasz. — U rybaków kąpiel nazywa się „kąpsidlo”. Mówią też „psieck” zamiast „piec’, a zamiast, „piwo” — „psiwo”.
— Bardzo poetycznie! — rzekła z przekąsem dama.

W słońcu i w fali.

Tomasz szedł, rozmyślając:
— Śliczna pani Łucja, kochana.
Oglądnął się niespokojnie i szepnął:
— Tsss! Tylko o tem cicho. Nie trzeba. Poco!
A potem pomyślał.
— Stary osioł z pana, drogi panie Tomaszu! Panu chyba spokojnie wolno już nazywać panią Łucję „kochaną“ i wolno panu ją kochać... I tak nic z tego nie będzie.
Westchnął.
— A jednak kiedyś, dawno już temu, wszystko mogło być inaczej... Tylko, że pan, panie Buszyński, nie umiał, nie rozumiał. Mogło było nie dojść do tego małżeństwa, mogła zostać pańską żoną, mogła nie wyjść za tamtego... Choć co panbyś jej dał?... A tamten dał dużo, kamieniczki, willę w Konstancinie, mająteczek ziemski i grube pieniążki — a to znaczy, wiele znaczy, zwłaszcza dla pięknej i ponętnej kobiety! Więc zostawmy ten temat, wielkim głosem wołając: ha, bardzo słusznie!
Stwierdzenie tego faktu widać sprawiło panu Buszyńskiemu ulgę, bo gdy po pół godzinie szukania znalazł na plaży ustronne miejsce, nadające się na kąpiel

10