Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czorem niezawsze tę procesję widziałem, bo czasami bywało już zbyt ciemno, ale zato nieraz mi się zdarzało, że poprzez rzadkie jeszcze listowie lipy przyświecały mi niezliczone gwiazdy i jasny, srebrny półksiężyc. Dzwoniłem w tedy długo, nie na służbę już, lecz na gwiazdy i na księżyc — a Prababcia rozumiała to i nie broniła mi tej zabawy. Do mnie też należało w czasie burzy gonić dookoła domu z poświęcanym dzwonkiem loretańskim, którego dźwięk posiada moc odpędzania piorunów. Oto były moje najważniejsze obowiązki. Poza tem dreptałem stale za Prababcią, doglądając wraz z nią gospodarstwa, wieczorem zaś przy świetle malutkiej lampy naftowej — jakie to wówczas były komiczne lampy! — i przy akompaniamencie trajkotu cioć-rezydentek przeglądałem starą biblję z czarnemi jak noc, zamazanemi ilustracjami. Ale mimo że ilustracje były zamazane, a światło bardzo anemiczne, widziałem doskonale, i ani na myśl nawet nie przyszło mi narzekać na nie.
Życie Prababci było niezmiernie pracowite. Dość powiedzieć, że przez trzy pokolenia kobieta ta zarządzała majątkiem rodziny prawie bez niczyjej pomocy, bo dziadzio, syn jej, zajęty interesami w mieście Grobla mało się zajmował.
Powoli wciągnąłem się w życie Grobli tak, że najmniejsze nawet szczegóły stawały mi się