Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

służby nie wydalono, ani też nikogo nowego nie przyjęto. Tak samo bez zmian pozostało wszystko w ogrodzie. W rozmowach wciąż mówiło się o niej jak o żywej, na wspomnienie jej różnych dowcipów śmiano się, jakgdyby usłyszano je wczoraj lub dziś, pilnowano, aby wszystko było na swem miejscu, jak to ona lubiła, do tego stopnia, iż mogło się zdawać, że Prababcia wyjechała tylko na kurację do Karlsbadu i wkrótce już wróci, a gdy wieczorem zgromadzona przed domem rodzina przyglądała się harcom koni wypuszczonych na dziedziniec, niemal widziało się wśród siedzących na ławie pań Prababcię, opartą na czarnej lasce, z uśmiechem przyglądającą się swawoli młodych źrebców i panicznej ucieczce piszczących ze strachu „dziwek“, z pełnemi skopkami wracających z obory. Powtarzam, duch ten nie zjawiał się, a jednak każdy z nas mógł go widzieć zawsze, kiedy tylko zechciał — tak pełnym Prababci był cały dwór.
Bywało, że długie miesiące spędzałem w Grobli z Prababcią sam na sam, o ile nie liczyć rozmaitych cioć-rezydentek i pomagającej Prababci w gospodarstwie Fräulein. Zdarzało się, że Prababcia zabierała mnie do Grobli już z początkiem maja, jeśli wiosna była ciepła. W dzieciństwie byłem bardzo wątły, dużo chorowałem i często zapadałem na