Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jeszcze jedno. Ta kuchnia — zrozumiejcie, czytelnicy! — bywała czasem — kaplicą. Tak. Do najbliższego kościoła w Zabierzowie było kilka mil, wobec czego tamtejszy proboszcz (azali żyje jeszcze jowjalny ksiądz Zych?) od czasu do czasu przyjeżdżał do Grobli, aby dla służby odprawić nabożeństwo. Powiedziałem — dla służby, albowiem szło przedewszystkiem o to, aby serca tych wielkich dzieci nie zeschły się bez słowa bożego. Ale w tem nabożeństwie wraz ze służbą cała rodzina zawsze brała udział, a ponieważ kuchnia we dworze była największą ubikacją, skutkiem tego nieszpory tam właśnie się odbywały — jako, że Bóg jest wszędzie. Już wówczas mocno chwytało mnie za serce, gdy widziałem Przenajświętszy Sakrament, lśniący złotem w tej skromnej kuchni, otoczony prostymi, nabożnymi ludźmi, klęczącymi i, tak samo jak ja, dziecinnie wpatrzonymi w Glorję Przenajświętszą. Później, gdy zrozumiałem cały cud łaski Pańskiej, zstępującej na stół w postaci chleba powszedniego, uzyskanego w prawdziwym pocie czoła — uśmiechnąłem się tylko, jak człowiek, który zdobył prawdę dawno przeczuwaną.
— Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj...
Otóż ten „chleb powszedni“ smakował mi najlepiej.