Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lewem okiem. Mama obawia się migreny. Dlatego wypiła tylko trochę mleka, nie pali dziś nawet, i to spogląda na nas, to w okno, to znów czyta jakąś książkę francuską. Najprawdopodobniej jednak wciąż myśli o tem, czy ojciec sam da sobie radę ze służbą, czy mu nie będzie źle, czy będzie miał wygody, do których przywykł...
Ojciec? Niepotrzebnie się Mama o niego niepokoiła. Nieraz zostawałem z nim sam i wiem, jak świetnie umiał się urządzić. O „koszykowe“, byle umiarkowane, nie dbał, służącego zawsze trzymał ostro, zresztą służba nieraz bywa ambitna i chce pokazać, że potrafi wszystko zrobić i bez dozoru. Że zaś Ojciec nadewszystko przekładał w owym czasie życie regularne, wszystko szło w domu jak w zegarku. Dodać należy, że ojciec „nielojalnie“ podpłacał służbę „od siebie“, dzięki czemu miał jej szczególniejsze względy.
Teraz po garstce czereśni. Wszyscy trzej stoimy w oknach, jemy i podziwiamy piękny świat. Mama, napół zwrócona ku oknu, siedzi wciąż nieruchoma, zamyślona, zapatrzona. Co widzi? O czem myśli? Nie wiem i nie chcę wiedzieć, bo nie lubię tego zamyślenia i zapatrzenia się. Mama nieraz tak siedzi, a potem zadaje nieprzyjemne pytania, na które odpowiadać trudno i, prawdę mówiąc, nawet nie chce się odpowiadać.