Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koń zupełnie słusznie zajrzał do studni, aby zobaczyć, czy czarodziejskie — dla niego — wiadro przypadkiem z wodą z otchłannych głębin nie wyjedzie. W tej chwili, ponieważ byłem lżejszy od chomąta, wraz z niem zsunąłem się koniowi na uszy i byłbym wpadł do studni, gdyby nie mądrość konia, który, odczuwszy, co się dzieje, zadarł łeb i zaniósł mnie do stajni.
Drugi raz zdarzyła mi się inna historja.
Stęskniony za końmi przyszedłem do stajni, gdzie na ich powrót czekałem. Było bardzo gorąco, świeciło słońce, jasne promyki przenikały przez zakurzone okienka, a w stajni było cicho, tak że mnie senność rozebrała. Czekając na swych przyjaciół, usiadłem w żłobie, zasnąłem i zwaliłem się w żłób.
Wieczorem we dworze rozpoczęła się szalona awantura. Gdzie Irzek? Pewnie utonął! Albo go gdzieś konie stratowały.
Szukali mnie wszędzie, aż wreszcie znaleźli w żłobie, przykrytego sianem i śpiącego nazabój. A konie siano jadły.