Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czyniłem z ciekawością, ale i trwogą — o dziwo! czyby kto uwierzył — nabożną i świętą. Przerażał mnie widok ludzi niemal w łachmanach, kobiet straszliwie zdeformowanych, o twarzach, jakich u kobiet z mej „sfery“ nigdy nie widywałem, twarzach prawie niekobiecych, a rękach żylastych, męskich. Ubogie sprzęty, brud, zaniedbane dzieci, rozrzucone bety na łóżku, zakopcone szkiełko od lampy i dziwny zaduch, jaki z tych nor wychodził na korytarz — to wszystko działało na mnie tak, że przez tę przybudówkę szedłem z zapartym tchem i z sercem z lęku milczącem — jak w kościele. Podświadomie czułem, że to znów jest nieznany świat, który na mnie czeka i z którym kiedyś będę musiał się zaznajomić. Tak to, tak! Z tej przybudówki szło się prosto do dworku, w którym czystość, zamożność, sytość i ład.
Jeszcze jedno wspomnienie z przybudówki. Znajdował się w niej kramik, w którym można było dostać pyszne rogalki na maśle i cukierki z soczkiem. Rogalki kupowała nam Mama, kiedyśmy szli do zwierzyńca w Ogrodzie Krakowskim lub też kąpać się w istniejącym tam wówczas zakładzie kąpielowym, w którym Matka uczyła się pływać. Cukierki z soczkiem były to cukiereczki malutkie jak groszek, bursztynowe, bladofioletowe, różowe, czerwone, wreszcie bladoniebieskie, a za-