Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do kuchni i nie kontrolować jej. Mama zaś miała ten sam temperament. Kiedy było pranie, prała wraz ze służbą, nie dlatego, żeby praca służby nie wystarczała, lecz ponieważ ona w każdej pracy „koło domu“ chciała mieć swój udział, jako tego domu pani i — według rzymskich pojęć — kapłanka domowego ogniska. Kucharki bywały u nas świetne, ale Matka zawsze musiała być przy wykończeniu obiadu, co jej dawało wiele wzruszeń, prawdopodobnie pierwszorzędnych. Lata minęły. Z niejednego pieca jadłem, ale nie zapomnę nigdy sarniny we francuskiem cieście, jaką się u nas robiło. Mama była logarytmem całego domu.
A tymczasem babcia, opięta sznurówką z bryklami i stalówkami, w bronzowej jedwabnej sukni i pobrzękująca rozlicznemi złotemi klejnotami, jak Hinduska:
— Przecież on cię zupełnie lekceważy. On się zupełnie o ciebie nie troszczy. On cię zaniedbuje.
Mama coś odpowiedziała.
Szorstki, bezceremonjalny głos babci:
— Ale moja kochana! Jak byłaś zawsze afektowana, tak i jesteś. Twoja egzaltacja przechodzi wszelkie pojęcia ludzkie. Przyszłam do ciebie jak matka, aby ci poradzić i pomóc, a ty wszystkie moje rady zbywasz niczem. Jak sobie kto pościele, tak się wyśpi.