Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie on. Nie byłoby ciebie już na świecie. On odpędził od ciebie zażartą w gniewie maciorę i on cię z sadzawki wyciągnął. Za to musisz mu podziękować. Pocałuj go w rękę.
Zanim się Szczygieł, osłupiały ze w zruszenia i przerażenia, spostrzegł, pocałowałem go w twardą, mocną pięść. Szczygieł był czerwony jak burak, nie odezwał się ani słowem.
Widziałem, jak Jejmość (za przykładem służby i ja do Prababci bardzo często mówiłem „Jejmość“) nieznacznie wsunęła mu zielonawy papierek (pięć reńskich) i uścisnęła mu dłoń.
Szczygieł dopiero teraz oprzytomniał i pocałował Jejmość w rękę. A Prababcia zwróciła się do mnie, mówiąc:
— Zapamiętaj sobie do końca życia: Antoni Szczygieł, twój zbawca!
To rzekłszy, skinęła „ludziom“ kilka razy uprzejmie głową i wyszła wraz ze mną.
Nazwisko to zapamiętałem i nie zapomnę go do śmierci — jak „Jejmość“ kazała. Wówczas jednak nie wiedziałem, jak wielką rzecz ona miała przytem na celu.
Zrozumiałem znacznie później.
Oto dzięki temu, że Antoniego Szczygła pocałowałem w rękę, i że nazwisko jego w ryło mi się w pamięć znacznie głębiej, niż setki sławnych nazwisk „wielkich ludzi“, zczasem powoli zacząłem rozumieć, kim właściwie jest