Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszystkie kominy wioski kurzyły — Fu Wang pomyślał, że to pora obiadowa, i gorzki niepokój ścisnął mu serce na myśl o tem, co dziś będą jadły jego dzieci. Poprzedniego dnia było w domu bardzo głodno. Żonie udało się zdobyć zaledwie trochę rzepy i kilkanaście patatów, których w dodatku nie było na czem ugotować. O mąkę na przednówku było bardzo trudno. Gdyby żona Fu Wanga prosiła sąsiadów, aby jej coś dali, bo w domu jest głód, nie odmówiliby, bo ludzie we wsi, choć skąpi jak wogóle wieśniacy, nie byli źli i bez serca. Ale ona żebrać nie mogła, chodziła tylko „pożyczać“, a pożyczyć nikt nie chciał, wiedząc, że nie odda. Bywało tak, że wychodziła w pole kraść, na co prawdopodobnie patrzono przez palce; kiedy się jednak o tem Fu Wang dowiedział, zbił ją i stanowczo tego procederu zabronił.
Podumawszy chwilę nad swem beznadziejnem położeniem, zsunął się ze stromego zbocza i skierował ku polom.
Bał się wracać do domu. Poradzić nic nie może, a żona będzie znów krzyczeć, kłócić się, narzekać, tak że ją w całej wsi będzie słychać. Biedna kobieta, niewątpliwie, ale cóż on temu winien? Pracować nie po-