Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale zawsze przecie boga, który powinien pomóc, zwłaszcza, że oddawna już nikt go o nic nie prosił. Niechby on raz coś zrobił...
W uroczystej procesji wyniesiono starą, wypłowiałą, przez robactwo stoczoną figurę z małej świątyńki, pięknie ocienionej starem i jak sam bożek drzewami, i ustawiono go w pośrodku prażonych słońcem pól, w cieniu rozłożystej wierzby. Miało to cel podwójny: z jednej strony wzgląd na to, aby staremu bożkowi słońce niezbyt dopiekało, z drugiej strony, aby przesiadując pod wierzbą, której gałązki, jak wiadomo, przyciągają wilgoć, miał zadanie poniekąd ułatwione.
Ale i ten „własny“, wioskowy bóg nie sprawił nic.
Wieśniacy czekali kilka dni, aż wreszcie zniecierpliwieni, postanowili swego boga ukarać.
Przyszli tedy do niego wielką gromadą, nawymyślali mu, ile wlazło, a potem wyciągnęli go z pod wierzby i ustawiwszy na środku pola, aby się jak najwięcej smażył na słońcu, wsadzili mu na pośmiewisko w rękę gałązkę wierzbową i tak go na środku pola porzucili.