Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pewien obywatel ziemski, który właśnie przyjechał z W.
— Jak się nazywa?
— Pardon, to nie był obywatel ale rządca wielkiego majątku z tamtych stron.
— Ja znam ludzi w tym powiecie. Kto to był?
Po kwandransie z rządcy zrobił się chłop, z chłopa żyd, z żyda wreszcie baba, która rozmawiała z mleczarką, mleczarka podzieliła się swemi wiadomościami z kucharką. Kucharka opowiedziała to pani i pann i pan czemprędzej poleciał na miasto z tą „informacją z zupełnie pewnego, wiarygodnego źródła“. Kiedyindziej słuchaćby nawet takich głupstw nie chciał, dziś z poważną miną opowiada je sam poważnym ludziom.
Umysły są tak podniecone, iż wyrzekają się nawet inteligiencji i jej prawa krytyki. Krytyka obdziera plotkę z błazeńskich obsłonek i odsłania jej pustkę. Co po krytyce! Jeśli niema innej strawy dla umysłu, niechaj będzie choć plewa!
Są to skutki gorączkowego podniecenia, chorobliwe objawy doprowadzające do upokarzającej rezygnacji z własnej inteligiencji, do umysłowego upadku. Wyznam otwarcie, że ten objaw, być może zresztą zupełnie naturalny, wywarł na mnie jak najprzykrzejsze wrażenie. Był to bądź co bądź dowód braku panowania nad sobą, dowód braku duchowej siły, hartu nerwowego, ba, objaw newrozy. Jak mało ważkie są te nasze dusze, skoro tak łatwo wszystko niemi miota. Cóż z tą duszą, o której wysokiej kulturze, wytworności i szlachetności tyle się zawsze mówiło! Kiedy przyszły czasy próby, kiedy trzeba było prawdziwie pańskiej, mężnej wytworności i praw dziwie brylantowego hartu, duszyczka zapomniała o dobrym tonie i gwizdnąwszy na teatr, sztukę i mądrość wielkich poetów, jak przekupka latała po ulicy za plotkami.
Było to najzupełniej wytłomaczone i zrozumiałe. W mózgach ludzkich, prócz ciekawości, szalał strach i niepokój. Pokazało się że urzędowym komunikatom wierzyć nie można. Wobec tego każdy starał się zebrać jakieś informacje, aby sobie na ich podstawie wyrobić zdanie o sytuacji — rzecz niezmiernie trudna, jak o tem wie doskonale pierwszy lepszy młody historyk z proseminarjum! Prócz tego — nie było co robić! Zajęcia uboczne poodpadały, ludzie mieli czas — więc wałęsali się po ulicach, gdzie bądź co bądź było dużo do zobaczenia.
Wałęsałem się i ja, przeważnie w towarzystwie jednego przyjaciela z cechu literatów lwowskich. Chodziliśmy we dwuch po mieś-