aby w przedziałach pierwszej klasy pomknąć ku Pontebbie lub ku Buchs, na opromienione słońcem piaski Lido lub nad szafirowe wody szwajcarskich jezior. Mniej wybredne „hyeny wyborcze“ „waliły“ na wieś, do znajomego księdza lub nauczyciela ludowego gdzieś w „swoim“ powiecie, aby tam, skrzepiwszy się na zdrowym wikcie wiejskim, ćwiczyć się w djalektyce z conajbardziej nieprzejednanymi antagonistami i obmyślać nowe genjalne „tricki“ i „kawały wyborcze“. Za jednymi i za drugimi wybierali się i inni, zamożniejsi za granicę lub do Zakopanego, średnio zamożni do przecudnych letnisk i zdrojowisk w Karpatach, najmniej zamożni gdzieś na wieś, do upatrzonego białego domku, gdzieby w pobliżu był pachnący żywicą las z grzybami i jagodami, rzeczka i jakataka poczta. Czekano tylko na hasło.
To hasło miała dać młodzież, niecierpliwie oczekująca rozdania świadectw i zakończenia roku szkolnego, zapowiedzianego na wtorek 30-go czerwca, w dzień po św. Piotrze i Pawle. W kraju, gdzie były tysiące szkół ludowych, setki szkół średnich, dwa uniwersytety, technika, dwie akademje rolnicze, akademja malarska, konserwatorja i tyle innych wyższych zakładów naukowych, jedna czwarta część społeczeństwa żyła życiem szkolnem. Dzień rozdania świadectw był dniem wyzwolenia nie tylko dla dziesiątków tysięcy uczniów ale i mnóstwa rodzin w ten lub inny sposób ze szkołą związanych. Był to rys dla Galicji charakterystyczny a przytem bardzo sympatyczny i miły. Tu wciąż jakaś część społeczeństwa siedziała w szkole i żyła „preparacjami“, zadaniami domowemi i szkolnemi, konferencjami nauczycielskimi i rodzicielskimi, temi naiwnemi i drobnemi tragiedjami i radościami wieku młodego. Odmładzało to społeczeństwo, aczkolwiek takie przesiadywanie w izbie szkolnej i wieczne wertowanie autorów starożytnych wytwarzało trochę może duszną choć wyszukaną i wytworną atmosferę, pełną jakichś odległych ech wciąż powracających, dźwięcznych cytatów łacińskich, literackich wspomnień i prymitywnej, wątłej mądrości szkolnych podręczników.
Na sposób spędzania wakacji znacznie wpłynęło harcerstwo, które tak nadzwyczajnie rozwinęło się wśród młodzieży polskiej w Galicji. Nie było już dawnego leniuchowania, marnowania czasu; wszyscy wybierali się w pole. Więc jedni zapisywali się na kursa obozowe, drudzy organizowali dłuższe wycieczki na Śląsk, do zachodniej Galicji, w Tatry, na Spiż; jeszcze inni wynajmowali się partjami do robót w polu. Ale wszyscy starali się dotrzeć do jakichś nieznanych kątów i poznawać kraj, ludzi, stosunki, pracować, radzić
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/22
Wygląd
Ta strona została przepisana.