Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdawałoby się, na pozór martwe, w jego oczach wciąż tańczą, barwne i dźwięczne, pełne nieśmiertelnego życia i niewyczerpanej radości twórczej.
Ale przedewszystkiem — życie rodzinne. Dom w takiem małem miasteczku, to rzecz najważniejsza. Żona.
Zagórski podniósł głowę i zadumał się głęboko.
— Dlaczego u nas pożycie małżeńskie jest przeważnie walką, w której obie strony wciąż sobie coś wzajemnie wydzierają i wyrywają? Silne indywidualności? Ech, nieprawda, silne indywidualności nie są małostkowe. Właśnie tu możnaby powiedzieć, że są to indywidualności słabe, a o małej kulturze — jak cały naród. Gdzieindziej, dzięki kulturze, nawet ludzie obojętni sobie i egoistyczni przez umiejętny sposób współżycia wytwarzają miłą atmosferę, u nas ludzie, którzy się niewątpliwie kochają, są dla siebie często nieznośni. Nie kochają życia, jak należy, nie umieją ocenić tego, co mają, wciąż się procesują, wciąż się czują pokrzywdzeni.
Przypomniało mu się opowiadanie żony, jak to ona, jako młoda panna chodziła na pogrzeby zupełnie obcych sobie osób i idąc za trumną rzewnie i szczerze płakała.
— I czegożeś płakała? — spytał ją mąż.
— Wyobrażałam sobie, że to mnie chowają i tak mi było żal, tak żal!
Oto jak ludzie marnują sobie życie, chodząc wciąż na swoje własne pogrzeby! Ale Zagórski do takich żałobników nie należy. On kocha życie i umie ze wszystkiego wycisnąć swą kroplę miodu. Jemu radością jest dom, radością uśmiech i pocałunek dziecka, radością ochotna pracowitość służącej, życz-