Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzesełko najmłodszego brata Zagórskiego. Na tem krzesełku leżał bęben — pamiątka z czasów, gdy chłopak był skautem. Nad tem stała sztaluga malarska — to, co ojciec Zagórskiego, skromny dyletant, najwięcej w swem życiu szanował, na szczycie sztalugi popielate czako ułanów Beliny, na sztaludze, niby piersi potworka, udekorowana spłowiałym jedwabnym szalem kaukaskim, podobizna Komendanta. Oto wszystko. Tak było. Życie ogromnie proste: Dziecko, skaut, potem żołnierz — i koniec.
Zaś przed biurkiem Zagórskiego szara, spłowiała makata, a na niej jego pamiątki: Fudżijama, biały, śnieżny szczyt, ujęty, jak w ramę, w tori, w drewnianą, podgiętą bramę japońskiej świątyni. Zielone, również podgięte dachy czerwonej, wyzłacanej świątyni w Kioto. Szeroka, błękitna przystań Hong-Kongu i widne na drugim brzegu Kaulun, miasto chińskie, na tle łańcucha szarych, nagich gór, przypominających grzbiety słoni. Stary, cesarski gościniec chiński, tragiczne twarze aktorów japońskich, czarna dżonka na Maiko, pstra, pełna riksz ulica Jokohamy, ukryta w cieniu palm kokosowych wioska malajska...
— Mój Boże! — myśli Zagórski. — Tyli świat zlecieć i trafić prosto do jakiegoś cichego, prowincjonalnego miasteczka w głuchym zakątku? Gdzie tu logika, gdzie tu sens — jaki związek ma jedno z drugiem? Jakiś sens przecie to z pewnością ma. Później się pokaże. Człowiek rzadko kiedy wie, co robi, los — zawsze.
Bibljoteka. Niewielka, oszklona, zawsze zaciasna szafa.