Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powstała znów Polska i austrjacki lotnik zupełnie stracił na wartości. Dziewczyna się opamiętała i wróciła do swego pierwszego amanta. Nie chce już lotnika, domaga się rozwodu. Lotnik znaku życia o sobie nie daje, nic mu widać na tem nie zależy. Kto nie chce się zgodzić na rozwód? Matka, która wciąż jeszcze do Widnia się wybiera i ten stary idjota, który uważasz pan, nie chce złamać danego przez siebie lotnikowi słowa. Pochlebia mu, że może jakąś tragedję romantyczną urządzić i dlatego córka ma zmarnieć, uważasz pan? Zaczęli jej dokuczać, mścić się, dziewczyna się zgniewała i uciekła do Mandlów. Dziś ją Majsztrykiewiczowa spotkała z Mandlową na rynku, córkę sklęła od ostatnich dziwek —
— Pannę Elzę?
— Rodzoną córkę, żebyś pan wiedział, a wobec Mandlowej zachowała się, jak ostatnia przekupka. Otóż...
Tu doktór znów przystanął, a z pod jego krzaczastych siwych brwi, strzeliły dwa mocne promienie.
— Otóż ja uważam to za gwałt i morderstwo, którego na ludziach żywych chcą się dopuścić trupy czy przynajmniej pół-trupy. I ja na to nie pozwolę.
— Może jednak udałoby się po dobroci?
— Po co?
— Nie można przecież tak brutalnie.
— Dlaczego nie można? Można i — trzeba. Jesteśmy za grzeczni. Pan tych ludzi nie znasz, wymagają twardej ręki. Wogóle — charakter trzeba mieć, postępować poprostu, jasno stanowczo, nie szachrować, nie politykować, iść prostą drogą, nie