Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

która za każdym ruchem odsłaniała lub akcentowała mocno jakąś tajemnicę jej dziewiczych ponęt, podała Zagórskiemu wdzięcznym ruchem duży, kryształowy kieliszek, trzymając go w smukłych palcach tak, aby wszystkie, niewątpliwie piękne, kamienie jej pierścionków mogły się jaknajlepiej sprezentować.
Jednocześnie szlochająca dotychczas osoba płci żeńskiej dźwignęła ze stołu swą twarz i Zagórski, ku wielkiemu swemu zdziwieniu, poznał w niej Elzę, córkę aptekarza.
— Panno Elzo! Czegóż pani tak płacze! — zawołał.
— A, ba! — odezwał się doktór.
Panna Elza Majsztrykiewiczówna, drobna i w porównaniu z panną Mandlówną niepokaźna, nie miała ani w swej twarzy, ani w postaci nic nadzwyczajnego. Była to sobie zwykła panna, z buzią o trochę ostrych rysach, drobna, szczupła i kanciasta. Zagórski, choć ją znał, nigdy nie wiedział, nie pamiętał, jakie ona ma oczy lub włosy. Może nawet nie ma włosów! Ale w tej chwili to była tylko zapłakana panna. Oczy miała czerwone, policzki mokre od łez.
— Niech-że pani da spokój! O co płakać? Co się niby takiego stało?
Doktor pokiwał znacząco swą łysą, lśniącą czaszką.
— Bydło! — mruknął pogardliwie. — Rozumiesz pan? Bydło!
Zagórski doktora znał i ani myślał sprzeciwiać się mu.
— Dobrze, że bydło! — zgodził się. — Ale cóż się stało? Dlaczego panna Elza płacze?