Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wybiegły do sionki i ciągnąc matkę za poły płaszcza, to opowiadały jej o przyjeździe ojca i o nowych zabawkach, to znów pytały, czy dla nich co na jarmarku kupiła.
— Nie gniewaj się, Józieczku, że nie czekałam, ale —
Przerwał jej. Nie warto nawet mówić. Przecież musiała iść na jarmark jaknajwcześniej.
— Bardzo jesteś zmęczony?
— O, bardzo!
Wziął się za głowę.
— Wogóle przemęczony jestem. Miasto dzisiejsze bardzo męczy. Na mnie działa zabójczo. Ty się do miasta wyrywasz, a nie wiesz nawet, co tu masz. Teraz już nieprędko się stąd ruszę.
— Chorowałeś?
— Z przemęczenia. Myślałem, że to serce, potem — że płuca, pokazało się jednak, że to tylko przemęczenie.
— Odpoczniesz sobie kilka dni, przyjdziesz do siebie. A jak ja wyglądam?
— Ty, Anielciu?
Zagórski spojrzał w uśmiechniętą, rumianą twarz żony. Miała wciąż swój słodki dziewczęcy owal, wiśniowy, gorący kwiat ust i zmienną błyskotliwość wielkich oczu, naiwnych i wrażliwych.
— Wyglądasz doskonale.
— Istotnie, nieźle się czuję. To zima tak na mnie działa. Lato mnie męczy. Ale tyś pewnie głodny? Będziesz się mył?
Pomagała mu przy przebieraniu, opowiadając jednocześnie o dzieciach, domu, gospodarstwie, wreszcie zaczęła się skarżyć na drożyznę.