Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiało wysunęły się dzieci: stoją i patrzą jak olśnione.
— Uważasz, jakie w powietrzu dziwne rozrzewnienie? — mówi Zagórski do żony. — Żałość jakaś, jęk... To zima, złamana, płacze!
— Jak zima płacze? — pyta Basia.
— Popatrz — złotemi łzami.
— A dlaczego zima płacze?
— Bo wie, że musi sobie już od nas iść.
— A gdzie zima pójdzie?
— Na północ, daleko, za morze siwe, szerokie!
— A jak ona pójdzie za morze siwe, szerokie?
— Siądzie do koryta i wiosłując szuflą po morzu siwem, popłynie tam, gdzie niema ziemi, lecz tylko wielkie góry lodowe pływają po czarnych fałach...
— To ona tam mieszka?
— Tam.
Dziewczynka patrzy przed siebie i powtarza w zamyśleniu:
— Gdzie niema ziemi a tylko wielkie góry lodowe pływają po czarnych falach.
Zdawało się, że wiosna naprawdę już idzie. Kiedy jednak Zagórski pewnego dnia wyszedł rano przed śniadaniem do sadu przywitać się z drzewami i sprawdzić, czy mu przez noc jaka wroga siła nie przestawiła czego w pejzażu, przeląkł się i westchnął smętnie.
Oto, mimo, że dzień poprzedni był ciepły, piękny i wiosenny, świat znowu przykrył się śniegiem. Wyglądał zupełnie jak śpioch, który wlazł pod białą pierzynę, naciągnął ją na oczy i ani myśli wstawać.