Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rym też świetnie włada, słychać go wciąż wibrujący, przenikliwy, wszechobecny. Żywa, wesoła, pomysłowa, pani Maślakowa zaczepia każdego chłopa, każdą kobietę wiejską, wszystko targuje, każdego musi wybadać, co ma, skąd i dokąd idzie, wszystko ją obchodzi. Jak pieski uganiają za nią dzieci, wśród nich stale trzymająca się za ręce para bliźniaków, tak podobnych do siebie, że matka podczas kąpieli zawiązuje jednemu z nich wstążeczkę na szyi. Cieszy się opinją znakomitej gospodyni, a o jej tucznym wieprzku, którego chętnie ciekawym pokazuje, mówią, że jest wielki, jak słoń.
To są figury z najbliższego sąsiedztwa, widziane najczęściej.
Ruch kołowy na gościńcu dość duży. Przejeżdżają przeważnie wozy z gór z drzewem. Na długich pniach siedzą osowiali i obrzękli z zimna parobcy o czerwonych twarzach. Ten i ów, siedząc na pniu, jak woltyżer, bije się po bokach wielkiemi łapami w czarnych rękawicach. Za wozem musi się koniecznie wlec po ziemi zielony czub sosny. Prócz tego jadą chłopskie wozy, czasem sanie z drzewem na opał, rzadko kiedy bryczka z kimś z obywatelstwa lub księżmi. Koło południa i po południu ruch na chwilę się wzmaga; jedzie poczta, podróżni na kolej, a tu i ówdzie cwałuje na pocztę posłaniec konny z odleglejszych wsi.
Prawie codzień odzywa się od strony rynku głośne, głuche: łup-łup-łup-łup-łup-łup! To policjant miejski, waląc w stary bęben, ogłasza, że ma coś do obwieszczenia. Z każdej chałupy wypada ktoś na drogę, najczęściej dziewczęta, za niemi dzieci i psy. Wszystko staje na gościńcu w oczekującej,