Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A wcale nie potrzeba być ani pomiętym, ani nieodgadnionym, lecz prostym i jasnym! — pomyślał, załatwiając z Moskwą swe rachunki duchowe.
Pod murem byty groby „krasnogwardiejców“, padłych w walce o wolność.
— Nie szkodzi nic, — mówił sobie Zaucha — że chowają ludzi na placach publicznych. Bolszewizm jest potworną zmorą, ale ci prości ludzie, którzy życie swoje zań dali, wierzyli, że biją się o tęczę bożą. Ofiara jest zawsze święta.
Zdjąwszy kapelusz, szedł wzdłuż grobów, zasypanych choiną, prostych, nawet krzyżami nie opatrzonych. Naliczył ich kilka dziesiątków.
— A rezultat z tego będzie taki, że miasto groby wdepcze w proch. No i cóż? Czyż nie wszystko jedno?
Wtem stanął.
Na murze wisiały strzępy wieńców, owiniętych w łachmany czerwonych wstęg. Jedna wstęga, również czerwona, miała jednakże własny, odrębny odcień, ciemniejszy, głębszy.
— To mi nie wygląda na czerwień socjalistyczną! — pomyślał.
Istotnie. Nie bolszewicka to była czerwień i nie bolszewicka wstęga. Na ścianie kremlińskiej wisiał wieniec laurowy, opleciony wstęgą karmazynową z białym napisem polskim:
Za naszą i waszą wolność! PPS.
Nieugięta i niezwyciężona wolność polska pieczęć swą krwawą wybiła na ścianie carskiego zamku.

KONIEC.