— Zaznali. Niewątpliwie — zaznali. Nie potrzebują mi o tem opowiadać, nie tylko że sam to wiem, ale jeszcze przypomniałbym im krzywdy, o których prawdopodobnie nie myślą nawet... I są to krzywdy bardzo a bardzo ciężkie... Ale nie pochodzą one bynajmniej z jakiegoś idjotycznego spisku rzekomej burżuazji, nie mają swego źródła w klasowości, a tylko w obojętności, w lenistwie duchowem i braku miłości, czem grzeszą wszystkie nasze klasy, cały nasz naród... Krzywdy są tem cięższe, iż, ponieważ nikt nie miał zamiaru ich wyrządzać, nikt też przed niemi nie broni... Naród polski może czasem doprowadzić do ostatecznej wściekłości, ale nie trzeba się na niego rzucać z pianą w pysku, jak wściekły pies... A otóż to, proszę pani, są takie właśnie wściekłe psy... Ludzie albo słabi, których jedno ukąszenie poderwało, albo marni, bo mściwi.
— Widać pan nie wie, co to krzywda, skoro pan tak mówi.
Zaucha spojrzał na Agnes i pokiwał głową.
— Jesteśmy, mademoiselle, tworami klimatu umiarkowanego. Gdyby każde drzewo w Polsce musiało zginąć dlatego, że mu wicher gałęzie obłamał, nie byłoby u nas lasów — a są. Czasem i piorun w drzewo rypnie, a ono i tak jeszcze stoi i zieleni się... Jeśli państwu nie dogadza moje porównanie z wściekłemi psami, to możemy to określić inaczej. U Malajczyków jest podobno choroba noża, zwana „amók“. Człowiek dotknięty nią, — czasem skrzywdzony ciężko, czasem rozjątrzony tem, że przegrał o pół dolara za dużo, chwyta krysz, wypada na ulicę i morduje, kto mu w ręce wpadnie — mężczyzn, dzieci, kobiety, póki sam pod nożami nie padnie.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/229
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.