Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Drugi! Nie bój się! I tysiące naszych znajdziesz w niewoli rumuńskiej, leśny kawalerze! — odpowiedział spokojnie tęgi, mocny bas. — Czemu gadasz, jeśli nie wiesz? Czemu żołnierzom uczciwym nie wierzysz? Ty dziewka, żebym ja cię zwodził?
— Prawdę mówi! — zaczęto wołać w wagonie. — Czemu nie wierzyć? Czem on gorszy od ciebie? Prawda to, że Rumuni Kiszyniow zajęli?
— I Kiszyniow i całą Besarabję.
— Czort! Czemuż oni przeciw nam wystąpili?
— Ich zapytaj!
— A czegóż dalej chcą?
— Mówią, że na Odesę pójdą.
— Na Odesę?
W wagonie zapanowała konsternacja. Żołnierze zaniepokoili się. Zaucha zauważył, że wiadomość o zajęciu Besarabji nie była im obojętna. W głosach ich, niedowierzających i podejrzliwych, drgało oburzenie, cień jakby wstydu, upokorzenia, gniewu. Nie dało się to nawet porównać z obojętnością, a nieraz nawet i złośliwą radością, z jaką wszelkie wieści tego rodzaju przyjmowała rosyjska inteligencja.
Zaucha milczał i słuchał, wytężając całe swe czucie i całą swą inteligencję. Zrozumiał, iż jest jednym z tych nielicznych, którzy mogą podsłuchać jakąś ważną tajemnicę przyrody. Mało znał chłopa rosyjskiego, nie miał o nim własnego zdania, a te, które spotykał, bywały często sprzeczne i rozbieżne. Nie zapomniał jednak ani na chwilę o tem, że, jak wszędzie tak i w Rosji, lud odegra rolę decydującą, i że zatem głosowi jego trzeba się przysłuchiwać.
Ktoś z górnej półki wsiadł na rozmawiających, skarżąc się, że mu spać nie dają. Inny zjechał całe