Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— widać nogi przechodniów, zabłocone buty z cholewami, kalosze, śniegowce dam. Na wiosnę, jak deszcz będzie padał, to może być nawet zajmujące. Będziemy studjowali nogi. Dość długo już i nadaremnie zajmowaliśmy się głowami. A ty nawet lepiej wyjdziesz na tej zmianie — będziesz miał łóżko, bo w tym numerze są dwa. I wodociąg swój mamy.
— Wszystko mi jedno! — mruknął Zaucha.
Rzucił się na niewygodną, starą kanapę i wyjąwszy z kieszeni „Anarchję“, zaczął czytać.
— Podłe życie! — narzekał. — Niema dnia, żeby człowieka coś nieprzyjemnego nie spotkało!
Zaś Chrobak, przeglądając nagromadzone rzeczy, chwalił sobie:
— Cały majątek mamy w tych szmatach! Żona tego zabrać nie mogła, pocóż się ma marnować? Mamy czekać, aż nam to bolszewicy zarekwirują i porobią z tego koszule dla „krasnogwardiejców?“ To już wolimy my skorzystać. Same kufry ile warte! Porządne jeszc. świetne!
Gadał tak i gadał, czasem stękał, klął, szustał jakiemiś papierami, wreszcie, rozrzuciwszy wszystko w nieprawdopodobny sposób, z triumfującą miną usiadł i położył przed sobą olbrzymi stos listów.
— Widzisz? Listy ode mnie! Przechowywała. Nie przypuszczałem nawet, żem tak dużo listów napisał Przejrzę je.
— Własne listy będziesz czytał?
— Tam jest niejedna zdrowa myśl... Dużo o literaturze i sztuce... Do żony pisywałem tak, jak do druku...
— Gratuluję! — bąknął Zaucha. — Miała używanie.