Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bo żal mu się zrobiło książek, w owych czasach już bardzo drogich i coraz rzadszych, przypuszczał zaś, że „anarchiści“, gospodarujący w szafach, dobrze znają się na rzeczy i utrzymują żywe stosunki z moskiewskiemi antykwarjuszami.
— Pokażę wam czytelnię! Bardzo piękna! Zobaczycie tam wszystkie nasze pisma!
Lew Czornyj wprowadził Zauchę do ślicznej, zacisznej czytelni. Piękne, ciężkie fotele klubowe otaczały okryty suknem stół, na którym leżały tekturowe teki z nalepionemi tytułami różnych pism anarchistycznych. Napróżno jednak chciał pochwalić się przed Zauchą literaturą swego obozu politycznego; w tekach nie było ani jednej broszurki.
— Pobrali już! — łagodnie wytłumaczył Czornyj.
Po dłuższem poszukiwaniu znaleziono kogoś, kto wiedział, gdzie można znaleźć Popiołkę. Pokazało się, że adres rzeźbiarza znany jest w sekcji sztuki proletarjackiej. Tam też wskazano Zausze willę, którą rzeźbiarz zajął i ogłosił swą siedzibą.
— Więc i on już bawi się w „zachwaty?“ — zmartwił się Zaucha. — To się dobrze nie skończy. Zwarjował chłop!
Podziękowawszy za informacje, wyszedł. Na ulicy oglądnął się kilka razy, czy go kto znajomy nie widzi. Dość szybkim krokiem podążał na granicę wpływów anarchistycznych — ku niedalekiemu bulwarowi. Mimo wszystko — głupio mu było i wstyd czegoś.
— Smarkacze i rzezimieszki! — mruknął, przypominając sobie twarze anarchistów.
Kierując się ku swemu hotelowi, skręcił z pusstego bulwaru na Nieglinny Prospekt. Kiedy prze-