— Straciłeś, ale zanim miałeś, to nic nie miałeś... Odrobisz... A teraz — czeka cię spotkanie z młodą blondynką. Strzeż się!
— Ty zwarjowany kabalarzu! — odpowiedział Uzbecki.
Podał przyjacielowi rękę i wyszedł do swego pokoju, ostrożnie zamykając za sobą drzwi, ze względu na burżuazyjną ciszę, panującą już o wczesnej godzinie w mieszkaniu z końca XIX-go wieku, „wdowy starej i bardzo nerwowej“, od której pokój odnajmował.
Tymczasem Burkan umył się na noc, przebrał się w pyjamę, a usiadłszy na łóżku, założył na kolanie splecione, kosmate ręce i podumawszy chwilę, rzekł sobie:
— Z komendantem jest źle. Ale ja go przed tą blondynką obronię.
Tu, cierpiąc na silny ból z powodu kontuzji, przygotował sobie dawkę morfiny i dokonawszy operacji, wyciągnął się na łóżku.
Właśnie wędrował przez niebo księżyc w nowiu, a Burkan, przyjrzawszy się srebrnemu rogalkowi, powiedział sobie:
— Dobrze to jednak jest, że są na świecie ludzie którzy w tym rogalku widzą więcej niż rogalek. Srebrny mój znak z wielu zwycięskich sztandarów...
A kiedy w opanowującej go senności pomyślał o Uzbeckim, westchnął głęboko i szepnął:
— Kismet!
— Zatem to już ostatni numer?
Przed Uzbeckim stał w czarnym fartuchu zecer, młody mężczyzna zmęczonej twa-