Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gie, twarde a lśniące liście palm uderzają o siebie tak, iż las nie szumi, lecz klaszcze. Co krok słychać muzykę lub pieśń. Jest tak pięknie, iż zdaje się, że ludzie tu nigdy nie cierpią.
Nie podobna, aby najposępniejszy nawet mnich nie poddał się urokowi tych pięknych krajów, które przecież są dziełem Stwórcy. Nie podobna, aby one nie wywarły żadnego wrażenia na Męcińskim, który od dzieciństwa niemal ukochał je tak, że dla ich nawrócenia życie swe poświęcił.
Jednakże pomyśleć tylko, że wśród tej całej krasy świata przesłonecznionego chodził wciąż z myślą o śmierci, i że ona właśnie była jego ukochaniem, już bliskim i prawie uchwytnym.
A cóż byśmy powiedzieli, słysząc, jak ów tak bardzo samotny Polak, błądzący po gajach palmowych, osamotniony gorzej niż którykolwiek z jego towarzyszów, mówi tylko o miłości? O tej jedynej miłości, jaka w szlachetnych sercach ówczesnych ludzi rycerskich płonęła, a mianowicie o miłości Boga i bitwie ostatniej, w Jego służbie i pod Jego sztandarem stoczonej mieczem ducha?
I któż by przypuścił, lub raczej mówiąc ściślej, któż by śmiał wątpić, że myśl o bliskich mękach nieznanych serce tego rycerza bożego napełniała weselem i czyniła go pełnym miłości i radośnie uśmiechniętym.