Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W krótkim czasie powstały góry, czyli wały piaszczyste, poprzecinane stegnami, sam strąd, na niem cienko piórkiem narysowane krzyżujące się łuki grzbietu, firbeki, w których kawałeczki szkła miały udawać wodę, wreszcie zoloj, wysypany ubitem na proch szkłem, mającem oznaczać, iż tu jest właśnie pas, po którym denedżi biegają. Kawałeczki zapałek połamanych były „bitami“. Nie zapomniano też i o tem, aby wpobliżu stegn porobić doły, jakie powstają na strądzie zwykle tam, gdzie wybiera się piasek. Na zoloju, grzbiecie i dalej na strądzie błyszczały małe, różnobarwne kamuszki, jakie morze zwykle wyrzuca na brzeg; wśród nich dziewczynki umieściły też kilkanaście najmniejszych muszelek, które Dorotka miała w swym zbiorze. Strąd zrobiony był tak, że morze zaczynało się tuż za oknem, odgrodzone od niego tylko szybą.
Nie na tem jednakże koniec. Na prośbę Dorotki dziewczęta przyniosły z lasu gałązki sośniny, które wetknięte w piasek na górach udawały las. Mamusia wieczorem zrobiła córeczce z czarnego papieru kilka pękatych batów rybackich z masztami i paczenami, zmajstrowanemi zręcznie z zapałek. Baty te na drugi dzień umieścił na strądzie Dorotki jeden z zakochanych w niej chłopców, i to umieścił je tak, jak to rybacy robią naprawdę: wykopał dołek w piasku, w którym umieścił łódź,