Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzienne nabożeństwo z nieszporami i „wystawieniem“ Najśw. Sakramentu, jak już pokazują się szprotki i że starsze dziewczęta cieszą się na robotę w wędzarniach i że starki po domach przędą już manillę, a rodziny wiążą wieczorami nowe żaki. Z naiwnych tych opowiadań przebijało się bezustannie życie półwyspu i morza.
Wtedy Dorotka nagle strasznie zatęskniła do morza. Pytała mamusię, czyby stary Karol Kohnke, ich gospodarz, nie mógł jej, ciepło ubranej, w dzień słoneczny choćby na chwilę zanieść na strąd, ale mamusia nie pozwoliła. Jakże można mówić o wyjściu na strąd, skoro dziecko było tak słabe, że wstać z łóżka nie mogło.
Właściwie to morze było tak blisko, iż w wielkiej mierze widziało się je i słyszało nawet na placu przed kościołem. Kręcąca się na wieży kościelnej chorągiewka wskazywała kierunek wiatru. Z zachowania się kur i psów można było odgadnąć siłę wiatru. Gdy wiała niezbyt ostra briża, psy, zwinięte w kłębek, drzemały albo wałęsały się leniwie, kury zaś grzebały w piasku lub biły się, póki ich kogut nie rozpędził. W czas sztormu psy szukały kątów osłoniętych przed wiatrem, a kury albo szły za ich przykładem, lub też chowały się w kępce bezlistnej, dygocącej od wiatru wyki. Widać było powracających z połowu ryba-