ło się dom sąsiada, zezowatego Bernarda Muży, słynnego okrętnika, który kilka razy objechał cały świat dokoła. Czwarte okno wychodziło na plac przed kościołem. W środku placu był kwadratowy wzgórek, na którego czterech rogach rosły cztery wielkie, stare wierzby. Na konarze jednej z nich stale wisiały kosy, zawieszone tam przez rybaków. Na tym małym pagóreczku suszono też żaki, a po sezonie węgorzowym mance białe, brunatne, czasem nawet buraczanej barwy lub popielatej. Było to ulubione miejsce zabawy małych dzieci.
Mamusia, postanowiwszy osiedlić się w wiosce na stałe i sprowadziwszy nieco pozostałych w Warszawie ubogich sprzętów, urządziła pokój jak mogła najlepiej. Podłoga przykryta była dywanem, spłowiałym wprawdzie, lecz pamiętającym czasy rodziców mamusi, którzy niegdyś byli zamożni. Dzięki temu dywanowi podczas sztormów wicher nie mógł już gwizdać przez szpary podłogi. Między oknami na ścianie zachodniej wisiało piękne lustro w złoconych ramach (w pracowni mamusi Dorotki stało wielkie zwierciadło ruchome), a nad tem lustrem mamusia rozwiesiła moc jaskrawych wachlarzy japońskich. Dorotka miała białe łóżeczko żelazne z niebieską kołderką i niebieskiemi kokardkami u poduszek, a nad jej łóżeczkiem, na dywaniku,
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/59
Wygląd
Ta strona została skorygowana.