Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

(pogoda) bardzo ładne, łuna słoneczna — ceglasto czerwona, tak iż każdy rybak był jakby z „kopru“, ale zimny wiatr morski ciął, jak biczem, a łódki tańczyły na bekach. Mimo to rybak stawał na burcie łodzi, wwiercał w grunt długi, ciężki pal bukowy, a potem jąwszy się go mocno lewą ręką, weń z całym rozmachem pięciofuntowym młotem dębowym, za każdem uderzeniem w przez zaciśnięte zęby zawzięte: ·
— Esss! Esss! Esss!
Ten, który to robił, był bez żakietu w samym tylko „trajerze“[1]), oblewał się potem, podczas gdy jego towarzysze na łodzi bili się dłońmi o boki, aby je rozgrzać.
Kiedy indziej Sosenka widząc to, uśmiechnęłaby się, teraz skrzywiła się pogardliwie, bo myślała tylko o innych, lepszych i sprawiedliwych morzach.
— Odejść stąd, odejść! Tam, gdzie jest prawdziwe słońce, tam gdzie są morza różnobarwne, jak płaszcz Boga, tam gdzie ludzie weseli, śmieją się tylko, śpiewają i piją czerwone wino!
Marzyła długo, aż wreszcie — spełniło się.

Seweryn Lizakowski, jeden z tych dwóch rybaków, którzy pamiętnej nocy wyłowilli z morza ową beczkę z winem, miał od tego czasu nadzwyczajne szczęście. Udało mu się

  1. Wełniany sweter domowej roboty, całotkany.