Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

362

chodnia. Przed nim rozciąga się szeroko­‑daleko „Mulmjerz“ — Małe Morze — o powierzchni lśniącej, lecz ku północy srokatej od grzęd porastającego jej łyse dno miejscami kolu[1]. I kto w tę stronę patrzy, a oczy ma dobre, temu się zdaje, że tam pod wodą rosną grzędy kapusty. W zimie wracają tędy po południu łodzie rybackie z połowów, a że tu woda jest bardzo płytka, rybacy muszą żaglom dopomagać długiemi, okutemi żerdziami, któremi popychają baty siadające na piasku. Widać ich wtedy, jak stojąc na ławeczkach i kołysząc się rytmicznie, wbijają okute wiosła w dno, i to pochylają się naprzód, pchając, to znów wyprostowawszy się, bodą dno ostrzem wiosła. W lecie krążą po zatoce statki parowe, pełne wesołych, różnobarwnie ubranych letników. A po drugiej stronie widać szafirowy brzeg zatoki, na której nocą płonie białe światło latarni morskiej.
Jest tu zacisznie i wesoło zarazem.

Kamień Podróżnik leży i odpoczywa, ale wie, że to jeszcze nie kres jego podróży. Może być, długo przyjdzie mu czekać, ale jako się rzekło, kamienie mają czas. On wie, że pójdzie znów daleko, w obce kraje, bo marzy tylko o tem, aby zamienić się w pył i rozproszyć się tak w całem stworzeniu, będąc wciąż

  1. Kol w gwarze rybackiej — plankton, pożywka.