Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

opór. Więc zbywszy wszelkiej trwogi, używał w grochu dalej.
Pewnej, bardzo ciemnej nocy — ciemnej dla ludzi, lecz nie dla kota morskiego ani dla węgorzy — gdy powoli skradał się gąszczem grochowym, ujrzał przed sobą nagle pięć wspaniałych węgorzy, grubych jak ramię męskie a długich niemal na dwa metry. Sposobem wężów węgorze wyprostowały się na podwiniętych ogonach, i złożywszy mu pokłon falistemi ruchami ciał i głów, przemówiły w następujący mniej więcej sposób:
— Panie nasz! Wielce zgrzeszył nasz lud wobec ciebie, ale zrozumiawszy błąd swój, korzy się oto przed tobą i z płaczem błaga twej łaski. Wybacz głupotę ciemnym! Myśmy sądzili, ze człowiek łapie nas w swe przeklęte żaki z nierozerwalnej manilli, aby nas wywyższyć i uczcić, byliśmy przekonani, iż zamyka nas w grubych mocnych kistach przeto, że nas miłuje i pragnie dla nas dobra. Nie słyszeliśmy nigdy nic o jego z nami prawdziwych poczynaniach, a tedy nie dziw się, iż łaskawość, z jaką czasem raczyłeś pożreć któregoś z niegodnych braci naszych, uważaliśmy za krzywdę i ucisk, ciebie zaś za kata, zamiast czcić w tobie oswobodziciela i opiekuna ludu naszego.
Kot morski nie rozumiał, niemniej odpowiedział wyniośle: