Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stłumiony pomruk Kaszeby przerywało dźwięczne, basowo-nosowe: — Jo! Jo! Jo! — Elana. Następnie okrętnik wypytał Pawła szczegółowo o jego rodzinę i miejsce urodzenia. Dowiedziawszy się, że tatk mieszka w Kuźnicy, skinął głową, jakby chciał powiedzieć: — No, to wszystko w porządeczku! — i w dalszym ciągu rozmawiał z Elanem. Napiwszy się jeszcze piwa, wyszli.
Wiała briża południowo-zachodnia. Żaglówką w taki czas jechać z Gdyni do Helu byłoby bardzo trudno. Ale motor nic sobie z wiatru nie robi.
— To jest właśnie ta zacha — myślał Paweł o rybakach helskich. — Oni mogą motorówkami wyjeżdżać w każdy czas, a my tylko, jak mamy dobry wiatr i to, żeby go nie było za dużo, boby nam baty poprzewracał.
Zeszedłszy z bitego, szerokiego gościńca, skoczyli w stojącą tuż u brzegu motorówkę, w której czekał już drugi Elan, syn starego. Motor zawarczał, kuter wykręcił się z kanału przez środek portu i, wyminąwszy kilka drag, naładowanych błotem morskiem, pomknął jak strzała na morze.
Słońce naprawdę zachodziło już i morze było złotoczerwone, fale, dość duże, rzucały kutrem, który skakał, ale mimo to worywał się w nie zwycięsko i chyżo szedł naprzód.