Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Właśnie teraz zawahała się. Przez chwilę zastanawiała się nad tem, co ma powiedzieć.
— Tak sobie myślę, widzisz, że my, szczęśliwi — o, bo ja jestem zupełnie szczęśliwa! — zbyt daleko trzymamy się od ludzi, zbyt na uboczu, być może żyjemy...
— Jakże to — na uboczu? Trudno, żebyś my mieszkali na rynku!
— Zaraz — na rynku!
— No, nie, zrozumiej, mnie spokój potrzebny jest nie tylko do pracy, ale to już taka właściwość mego usposobienia.. Lubię ciszę... Nie lubię zbyt dużo ludzi koło siebie... Bo mi przeszkadzają! — tłomaczył się z odcieniem skargi w głosie — Mam ciebie — i ledwo dla ciebie czasu mi starczy, a przecież wiesz, jak ja cię kocham... Wyrzucam sobie to nieraz!... Być może, że zamało tobą się zajmuje...
— Ach, kiedy tu wcale o mnie nie idzie! — broniła się — Wierz mi, mnie jest zupełnie dobrze, ja nie mam żadnych życzeń, czuję się zupełnie szczęśliwa...
— Ja też! — gorąco potwierdził brat. — Cóż tu możemy zmienić? A dalej — czemuż nie wolno nam być szczęśliwymi? Co mam robić? Nie rozumiem cię!
Żałowała, że się wdała w tę rozmowę.
Cóż to strzeliło jej do głowy?
Myślała przez chwilę.

— Tak jest, masz słuszność! — rzekła wreszcie, podnosząc głowę. — Jesteśmy szczęśliwi i mamy prawo do szczęścia, jak wszyscy. Zdobyliśmy je. Więc cóż — mamy je chować dla siebie, jak

38