Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zepsuć jej obrazu, nie pozbawić jej któregoś z jej wdzięków.
Gdy wysiadała z wozu, jednem ukradkowem spojrzeniem obrzucał całą jej ukochaną postać, najsłodszą, śniadą twarzyczkę o tych przepastnych, tajemniczych, ciemnych oczach, łuki czarnych brwi, delikatne rysy, usteczka purpurowe, tani futrzany kołnierzyk, otulający miękko zarysowaną brodę, drobną lecz proporcjonalną figurkę, cienkie przeguby rąk, małe stópki. Na jej widok ogarniało go nieokreślone uczucie kornego szacunku i jakby świętej grozy. Pomagając jej wysiąść, witał ją nieśmiałym lecz pełnym miłości uśmiechem, później zaś szedł przy niej, zrzadka tylko rzucając na nią niespokojnem spojrzeniem i pilnie słuchając odpowiedzi, które na jego zapytania dawała mu głosem cichym, łagodnym, ale monotonnym, bez humoru.
Pan Piekarski z bólem serca, lecz wyraźnie widział i rozumiał, że panienka jest osłabiona i zmęczona. Wstawała bardzo wcześnie, aby zdążyć do gimnazjum, wracała do Zakładu dopiero po dwunastu godzinach na późny obiad, po którym trzeba było odrabiać zadania. Była inteligentna i zdolna i uczyła się — niezbyt pilnie, prawda, jak wątła, anemiczna szesnastoletnia panienka, ale uczyła się, a tymczasem profesorowie nie uwzględniali tego i chóralnie kropili jej „czwóry“, nic sobie nie robiąc z depresji i zniechęcenia dziewczynki. Bardzo to starego emeryta martwiło.