Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wóz jechał przez uliczki miasteczka. Skwery były zabłocone, ale były. Domy nie wielkomiejskie, lecz solidne, budowane na czas dłuższy, ruch na ulicach był żywy i wcale nie senny, jakby był z pewnością napisał, gdyby nie widział.
Za miastem zrobiło się trochę jaśniej, ale wcale nie piękniej. Czarno-białe pola były mokre, drzewa czarne, domy ociekały wilgocią, szaroołowiane niebo też. To niebo, i tak już słotą i wichrami zmiętoszone i sponiewierane, zasnuwała teraz olbrzymia, nisko zwisająca ławica czarno-spiżowych, ciężkich chmur śniegowych. Śmigi wiatraków obracały się z stanowczym rozmachem.
Po Poznaniu i po myślach, jakie go nawiedziły w małomiasteczkowej knajpie, doznał Polata znowu uczucia przygnębienia na myśl o czekającym go długim, samotnym wieczorze w zimnym alkierzu.
— A w nocy Lot budzić będzie mnie znów szczekaniem w pustej i zimnej sali szynkowej.
W tej chwili jakgdyby go błysk jakiś olśnił.
Polata rozejrzał się, ujrzał Kryńkę. Odwrócona od niego profilem, patrzyła w okno zamyślona i poruszała wargami.
Poeta domyślił się, że młoda szynkarka układa dla ojca rachunek z zakupów w miasteczku.
Panienki, powracające z miasteczka do Zakładu, szczebiotały. Były to młode dziewczątka od szesnastego roku życia — samo wyższe gimna-